Tuż po przyjeździe napisałem: Student MDI ma więc motywację, żeby ciężko pracować. (…) Ciężko studiuje do późnych godzin nocnych (…). A teraz, po czterech miesiącach na uczelni, zaliczonej w piątek sesji, czas zrewidować tę opinię i powierzchowne wrażenia z początku sierpnia.

 

Na MDI student uczy się udawać. Z niewielkimi wyjątkami: wykładowcy udają, że im zależy; administracja – że panuje nad chaosem; studenci – że są obecni na zajęciach i że im zależy. Na początku semestru każdy student dostaje grube podręczniki, stos case’ów do przeczytania, po jednym na każde zajęcia (case to magiczne słowo na uczelni biznesowej w Indiach) i terminy oddania projektów, prac zaliczeniowych. W efekcie początkowo studenci z wymiany dużo czasu spędzali na regularnym przygotowywaniu się do zajęć, chodzili na wszystkie wykłady (bo obecność sprawdzana jest systematycznie).

Egzaminy połówkowe rozwiały jednak wszelkie złudzenia o potrzebie nauki: były open book (wszystkie notatki, książki, pomoce dozwolone), a jeden wręcz open laptop (czyli dostęp do Internetu!). Aby w żadnym razie nikt nie oblał egzaminu, stworzono próg zaliczający na poziomie 30%. Ponieważ jednak oceny są względne (relative grading) i wyznaczane na podstawie wyników innych studentów, próg ten może być dodatkowo obniżony, jeśli wszyscy zawalą. System pochwala więc powszechne udawanie, że się studiuje.

Przymykane jest oko na obecność – na 3 z 5 wykładów można było podpisać listę i wyjść na początku zajęć. Przygotowanie do zajęć? Wykładowcy mają w zwyczaju pytać, czy ktoś w ogóle przeczytał materiał do zajęć. Nawet przy indywidualnyych pracach zaliczeniowych (assignments) ciężko się napracować. Ponieważ powszechnie wiadomo, że nikt ich nie czyta, tworzone są na zasadzie kopiuj-wklej z internetu. Obcokrajowiec nie napracuje się też przy 'pracy grupowej’ z Hindusami: mają zwyczaj zaczynać je o 4 rano przed porannym terminem oddania, kiedy najbardziej wytrwali zagraniczni studenci już śpią. Na początku nasze sumienia nie pozwalały nam na obijanie się, nalegaliśmy na spotkania w ciągu dnia, pisaliśmy e-maile, ale samym Hindusom to przeszkadzało, więc odpuściliśmy. Od tamtej pory na zajęcia obcokrajowcy przychodzili na gotowe i udawali zaangażowanie w pracę swoich grup. Miało to niewielkie znaczenie, bo wszystko i tak było tworzone na kolanie.

Rekordy bił wykładowca z Fuzji i Przejęć, niejaki Tarun Chaturvedi, znany jako TC. Niesamowity fachowiec, słynny doradca inwestycyjny, konsultant do spraw fuzji. Odwołał 14 z 18 wykładów. Jak rozbrajająco wytłumaczył mi jeden ze studentów: On jest gwiazdą, MDI płaci mu tylko po to, żeby wykorzystywać jego nazwisko to celów marketingowych. Ten sam student wyśmiał Francuza, który chciał zabrać się do nauki do egzaminu: ten koleś nie ma czasu prowadzić wykładów, sądzisz, że w ogóle napocznie tę stertę papierów? Przecież nawet administracja wie, że oceny są losowane w Excelu i idealnie układają się w rozkład normalny.

 

W Indiach podobnie jak w Polsce prym wśród uczelni wiodą uczelnie państwowe. Przyszli lekarze marzą o studiach na AIIMS (All India Institute of Medical Sciences w Delhi), inżynierowie o prestiżowych kampusach IIT (Indian Institute of Technology), a menedżerowie o IIM (Indian Institute of Management). Wszystkie te uczelnie to kolosy, odrębne miasta w miastach, z ulicami, sklepami, akademikami, budynkami wykładowymi. Wielkie wrażenie zrobił na mnie kampus IIT Delhi, o wymiarach 2×1 km, ale znajomy Hindus skomentował, że to maleństwo, bo ten w Kalkucie jest 9 razy większy!

Ci studenci, którzy znajdą się w murach tych uczelni, mogą uważać się za wielkich szczęściarzy. Na wykładzie poprowadzonym przez eksperta spoza MDI dowiedziałem się, że kilkanaście lat temu 50% dzieci w Indiach nigdy w życiu nie widziało budynku szkoły. Wszystkie te, które widziały, były do szkół zapisywane, ale tylko 30% chodziło regularnie na zajęcia. Statystyki były miażdżące szczególnie na wsi, gdzie 84% nauczycieli regularnie… wagarowało. W efekcie większość dzieci kończyła edukację na czwartej klasie, a tylko 10% pierwszoklasistów udawało się ukończyć podstawówkę. Z tych 10% co pięćdziesiąte kończyło studia.

I choć dzisiaj, według statystyk rządowych aż 94% dzieci uczęszcza do szkół podstawowych, proporcje nie zmieniły się znacznie. Ale w potężnych demograficznie Indiach nawet ułamek z ułamka stanowi niebagatelną liczbę chętnych na studia.

 

Po skończonym ostatnim egzaminie siedzieliśmy z Rohanem na schodach przed Gurukulą, popijając kawę w przyjemnym popołudniowym słońcu, dyskutowaliśmy o MDI, perspektywach po studiach, studentach z wymiany. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile pracy musiałem włożyć, żeby dostać się tutaj, na MDI. W Indiach jest siedem czołowych uczelni biznesowych. Pierwsze trzy to tak zwane ABC (IIM Ahmedabad, IIM Bangalore, IIM Calcutta), niedościgniona czołówka. Cztery pozostałe to właśnie MDI, oraz LIC (IIM Lucknow, IIM Indore, IIM Calicut). Są setki innych uczelni, ale powiedzmy sobie szczerze, one się nie liczą.

– Większość miejsc na uczelniach jest zarezerwowana w ramach kwot dla przedstawicieli różnych kast i religii. Czołowa siódemka ma tylko 1700, no, może 1800 miejsc dla 'normalnych kandydatów’. A w kiedy zdawałem rok temu, o te miejsca ubiegało się 260.000 osób (144 osób na miejsce)! Nigdy w życiu nie uczyłem się tyle, co przed egzaminami CAT. Mogłem trafić do ABC, ale miałem 97%, zabrakło mi dziesiątej części punktu, i w efekcie jestem tutaj, na MDI. Każdy ze studentów MDI przeszedł piekło egzaminacyjne rok-dwa lata temu. Niektórzy z moich znajomych z roku próbowali kilka lat z rzędu.

Przykładać się do nauki? Ale po co? Mamy praktycznie gwarantowaną pracę po dyplomie [uczelnie zapewniają zwykle 95% studentom placements, czyli stanowiska w firmach]. Jesteśmy na MDI, która ma świetną renomę. A każdy z nas udowodnił już pracodawcom, ile jest wart, przechodząc przez sito rekrutacyjne.

Jeden komentarz

  1. hej,

    jak czytałam Twój pierwszy wpis, porównujący studentów z mdi i sgh, to byłam już po swoich midterm exams…, więc już nie miaąłm złudzeń co do pracowitości Hindusów na MDI czy poziomu wykładów, ale nic nie komentowałam – i tak nikt nie uwierzy, póki nie zobaczy…

    z drugiej strony, ja miałam tyle szczęście, że trafiłam na dwóch wykładowców, którzy traktowali swoich studentów poważnie, a przynajmniej świetnie udawali.

    Nie wiem, jak tam Twoje oceny, ale ja tam na swoje nie narzekam 🙂 jakieś same A i B, jedno C, ale z plusem 🙂 szkoda, że to się do stypy na sgha nie wlicza 😛

    pzdr

    wasążanka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.