Starzec stał po pas w wodzie i modlił się. Miał zamknięte oczy, a jego twarz wyrażała wielkie skupienie. Trzymając złączone dłonie, z powagą nabierał w nie wody, podnosił wysoko ręce i oblewał swoją twarz samą świętością, pozwalając dobroczynnym kroplom opłukać jego duszę z złych pierwiastków.

Siedząc na schodkach nadrzecznego ghatu obserwowaliśmy scenkę z zainteresowaniem, ponieważ wzdłuż brzegu nieuchronnie dryfowała ku starcowi wielka, namoczona krowia kupa. Minie go, czy nie minie? Starzec nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa, ponieważ cały czas odprawiał swoje modlitwy i cały czas polewał sobie twarz mając zamknięte oczy. Kupa rosła w oczach, zbliżając się powoli do nas, aż w końcu dotarła przed starca. I tak jak z napięciem oczekiwaliśmy, wpłynęła nad jego ręce, a ten nabrał wody, podniósł wysoko i oblał swoją twarz. I co się stało? Nic. Żadnej reakcji. A przecież nawet kiedy nabierał wody musiał zdawać sobie sprawę, że coś jest nie tak, że coś za ciężka ta woda, ale nie zareagował. I tak jak przed chwilą, ze stoickim spokojem nadal polewał się świętą gnojówką. No cóż, Indie.

Siedzieliśmy na schodkach w Varanasi, świętym mieście nad świętym Gangesem. Mieście, do którego ciągną miliony pielgrzymów, aby obmyć się z grzechów w rzece-bogu, w jednym z dziesiątków ghatów. Mieście, w którym większość gorliwych hinduistów chciałaby umrzeć i zostać skremowana. Mieście religii, a wręcz jak opisuje przewodnik „sercu hinduizmu, miejscu przenikania świata realnego i duchowego (…), mieście magicznym”. Współlokatorka Bogny odwiedziła Varanasi ze swoim narzeczonym, który nie wytrzymał widoku trupów i wymiotował na ulicy. Nastawialiśmy się więc na religijno-mistyczne ekstremum.








Wbrew powszechnym wyobrażeniom, tylko dwa ghaty w Varanasi służą jako krematoria. Reszta, czyli kilkadziesiąt, to miejsca kąpieli, prania ubrań i wypasania bydła. Wszystkie czynności robione są oczywiście na raz, a więc małe dziecko kąpie się obok mamy, która pierze domowe brudy, wokół w gnoju tarza się bydło, a wszystkich otaczają śmierdzące śmieci i bydlęce odchody. Ganges jest ekstremalnie brudną rzeką prawie na całej długości, ale w samym Varanasi wpada do niego ponad 30 dużych ścieków. Badania naukowe wykazały obecność 1,500,000 bakterii fekalnych w 100 ml wody. Zgodnie z normami woda jest bezpieczna do kąpieli, jeśli takich bakterii jest mniej niż 500. Aby ocenić czystość Gangesu nie trzeba jednak badań naukowych – wystarczy powąchać.




Magnesami przyciągającymi ciekawskich są ghaty krematoryjne. Na uliczkach dochodzących do nich można natknąć się na procesje ze zmarłymi ułożonymi na noszach i przykrytych całunami. Ciała są zanurzane w Gangesie (dla oczyszczenia), po czym układane na stosie, i przygniecione kolejnymi warstwami drewna – w zależności od zamożności rodziny od najtańszego po mahoń. Obok kwitnie więc handel drewnem, a jest to dochodowy biznes. Do spalenia średniej wielkości mężczyzny potrzeba 250-300 kg drewna, czyli około 20.000 rupii – jak na warunki Varanasi majątek. Na szczęście kobiety i starcy ważą mniej, więc potrzebują mniej drewna do kremacji. Tradycja wykształciła też zwyczajowe oszczędności – kobiety w ciąży, dzieci i osoby ukąszone przez węże nie są palone, ale wyrzucane do rzeki z kamieniami przywiązanymi do nóg. Podobno przy odrobinie szczęścia podczas wycieczki łodzią po rzece można natknąć się na napompowane wodą kończyny, które przebywały na dnie odpowiednio długo, żeby oderwać się od korpusu i wypłynąć na powierzchnię.




Przyjeżdżając do Varanasi przygotowani byliśmy na mocne przeżycia, przejmujące ceremonie i niełatwe widoki. Miasto, choć interesujące, jednak nas rozczarowało. Miejsce mistyczne? Miasto magiczne? Czego tak naprawdę szukają i co znajdują w nim wszechobecni zagraniczni poszukiwanie mistyczności, uganiający się za jogą, nauką gry na sitarze, medytacją? Jak można medytować w gnoju? A może to my się uodporniliśmy po prawie czterech miesiącach w Indiach? I dlatego nie dziwią już nas ludzie kąpiący się w szambie i wszechobecne krowie odchody?




Kiedy wracaliśmy rykszą na dworzec, kierowca zręcznym manewrem ominął leżącego na środku jezdni starszego człowieka. Sporo ludzi nawet w Gurgaonie śpi na jezdni, ale po układzie ciała i bladości oceniłem, że ten ewidentnie musi być martwy. Wokół nikt nie zwracał na niego najmniejszej uwagi. I ze zgrozą stwierdziłem, że jedyne na co się zdobyłem po czterech miesiącach w tym kraju, to lakoniczna uwaga rzucona do Bogny: „o, właśnie minęliśmy trupa”. No cóż, Indie.

4 komentarze

  1. Dobry tekst. A’la Sapkowski, tyle że oparty na faktach.

    No i Bogna na tle tego wszechogarniającego syfu… Inkarnacja piękna i harmonii u źródlisk chaosu. Bez kitu 🙂

    Jaco
  2. a ja rozumiem. też spodziewałam się niewiadomo jakiego hardcoru, a w sumie była jak zwykle. czyli różnie. trochę ciekawie, trochę tak, jak piszą w LP, trochę irytująco, trochę zaskakująco miło. z varanasi najgorzej wspominam podróż do i podróż z.

    aha, w moim przypadku totalna niewrażliwość na syf, smród, robaki itd. może nie tyle co minęła, co znacznie spadła po powrocie do kraju.

    i jeszcze jedna uwaga z dystansu: nigdy więcej Indii w pojedynkę (a na pewno nie w tym życiu, w ciele wasążanki, jaką znam)…

    niestety.

    nie mogę się doczekać Waszego powrotu i tego, że będę mogła sobie z kimś powspominać i w ogóle 😀

    wracajcie szczęśliwie. ja się póki co, nigdzie daleko nie ruszam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.