Himachal Pradesh (HP) oznacza w hindi krainę ośnieżonych gór. Ten mały stan na północy zamieszkuje zaledwie 6 milionów ludzi, rozsianych po wioskach i miasteczkach, które przycupnęły na zboczach Himalajów w najbardziej niewyobrażalnych miejscach. Domy stoją nad przepaściami, na postrzępionych graniach, a przestrzeń życiowa jest tak ograniczona, że parkingi i targowiska wyrastają często na – cennych bo płaskich – dachach budynków.

Wysokie góry są błogosławieństwem i przekleństwem. Z jednej strony, napędzają wielkie rzeki, i umożliwiają budowę potężnych zapór i hydroelektrowni. W HP każdy mieszkaniec ma tanią elektryczność, i to przez całą dobę. Energia i jej gigantyczne nadwyżki to obok jabłek flagowy produkt eksportowy stanu, który zaspokaja 25% zapotrzebowania całego kraju. Ale góry to też dla HP przekleństwo.

Drogi łączące tysiące himalajskich miejscowości poprowadzone są wbrew grawitacji, meandrują i wycinają półki w zboczach wysokich na kilka kilometrów. Wspinają się z dna doliny tysiące metrów, przecinają przełęcze, wędrują po szpiczastych garbach, by później znowu opaść do dna kolejnej doliny. Miejscowości oddalone w linii prostej o kilkanaście kilometrów łączy droga dziesięć razy dłuższa. A budowa każdego kilometra drogi okupiona jest detonacją setek ton kamieni, wycinaniem drzew i niezliczonymi umocnieniami niestabilnego gruntu. I choć encyklopedia twierdzi, że Himalaje zbudowane są z granitów i gnejsów, to kraina ośnieżonych gór pełna jest przede wszystkim piasku.

W Himalajach cywilizacja toczy ciągły bój z naturą. Erozja następuje tu z niespotykaną nigdzie indziej na świecie siłą. Zbocza rozrywane są codziennie przez osuwiska, lawiny kamienne, spadające głazy i drzewa. I jeśli na trasie lawiny znajdzie się droga, pstryk!, chmura kurzu momentalnie przesłoni wszystko, kurz opadnie, a drogi nie będzie, a w zasadzie – jej kawałki będą, ale już na dole. Biorąc pod uwagę fakt, że drogi wspinają się po zboczach serpentynami, jedno osuwisko może uszkodzić nawet kilka razy tę samą drogę!

Niestabilny teren utrudnia budowę tuneli, których zresztą władze nie byłyby w stanie w żaden sposób sfinansować. Umacnianie terenu podobnie w Alpach siatkami jest również bezcelowe – cała stal świata nie starczyłyby na siatki dla dróg Himachal Pradeshu. A siła natury jest tak wielka, że budowniczowie dróg ograniczają się do bieżących napraw i prowizorki. Po co kłaść nowoczesną nawierzchnię, skoro za kilka lat i tak najprawdopodobniej osunie się w przepaść?

Autobus na wysokości 2800 m, na głównej drodze z Rampuru do Shimli, nazywanej lokalnie „autostradą Hindustan – Tybet” i rzadko odwiedzanej przez turystów, meandruje więc między wielkimi jak domy głazami zalegającymi na jezdni. Podróżni w środku krztuszą się kurzem wzbijanym przez koła. Piasek niemiłosiernie ciśnie się do oczu, ale wszyscy otwierają je z ciekawości, kiedy mijamy dwa autobusy, które zderzyły się czołowo. Za chwilę prosta, i kierowca dociska gazu i na drodze bez asfaltu osiąga maksymalną prędkość – 30 km/h. Hamowanie, płynne wejście w zakręt, uwaga, kolejny głaz! Koło wpada w dziurę i autobus ostro szoruje na całej długości burty po głazie. Kierowca klnie, ale nie zwalnia. Tymczasem kolejne wyboje wywracają do góry dnem zawartości żołądków pasażerów. Te kolorowe wzorki na burtach autobusu to nie wyrafinowane ozdoby, tylko ślady po rzygowinach podróżnych. Przybierają czasami fantastyczne kształty, możnaby się pokusić i stworzyć galerię zdobień na autobusach? Materiału jest mnóstwo, bo rzyganie to rzecz tak naturalna na tych drogach, że kierowca nawet nie odwraca wzroku, kiedy kolejny pasażer prędko otwiera okienko. Czasami robi się wesoło, bo sąsiada mdli od smrodu wymiocin, i równie szybko domaga się miejsca przy okienku dla siebie. Mijają godziny, i dojeżdżamy do Rampuru. Dzisiaj autobus nie dotrze jednak do dworca i wyrzuci pasażerów wcześniej, bo ziemia w Rampurze się osunęła i kilka domów spłynęło na jezdnię i zablokowało ruch. Na szczęście nikt nie zginął.

Ale ilość gruzu w tej katastrofie budowlanej jest tak wielka, że nawet kiedy będziemy wracać tydzień później, miejscowi nadal będą usuwać szkody.




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.