Góry Wicklow są położone w bezpośrednim sąsiedztwie Dublina – można tam dojechać autobusem miejskim 44 do Enniskerry za 1.75 euro. Wylądowaliśmy właśnie w Enniskerry z Marcinem około 10-tej rano w niedzielę. Aby dostać się na grań główną trzeba iść około 7-8 km drogą asfaltową, kierując się do wodospadu Powerscourt (104 m, najwyższy na Wyspie). Za wodospadem trzeba nadal iść wzdłuż asfaltu pod górę i po pokonaniu około trzech kilometrów dojdzie się do parkingu po lewej stronie. Tam zaczyna się właściwa ścieżka, pokonująca około 400 m wywyższenia, po drodze z pięknym widokiem na wodospad Powerscourt. Po około godzinie marszu dobija się do Wicklow Way, w okolicach przepięknej zielonej doliny górskiej.





Wicklow Way prowadzi dalej w górę, na grzbiet i dalej, trawersując szczyt zaczyna długie zejście do fantastycznego górskiego jeziora. My po dojściu do asfaltowej drogi poprosiliśmy Francuzów z campera o użyczenie otwieracza do konserw, ale że zapomnieliśmy o zabraniu łyżek, to zjedliśmy baked beansy… używając tubek pasty do zębów zamiast łyżek. Można? Można.





Szlak idzie dalej około 300 m wzdłuż drogi i skręca w prawo w las. Kolejne 20 km jest dość monotonne, choć idzie się szybko. Fascynujące są wszechobecne metalowe drabiny, które ułatwiają przejśćie nad płotami, drutami kolczastymi – a jak wiadomo grodzenie nawet największych nieużytków to największa pasja Irlandczyków.

Laragh to miejscowość turystyczna: hotele, restauracje, drogo. Stąd jedzie cztery razy dziennie autobus do Dublina, niestety kosztuje 10 euro za te 60 km. Kilka kilometrów dalej w głąb doliny znajduje się Glendalough, znane z kompleksu klasztornego z IX wieku. Ruiny rozsiane są na dość dużym obszarze, ale udało się nam przenocować w ruinach kościoła św. Kewina (nie mieliśmy namiotu, tylko karimaty i worki). Spałoby się nawet przyjemnie, gdyby nie nocne natarcie chmary muszek. Po nocy miałem ugryzienia co około 5 mm na całych rękach i nogach…



Rano Marcin musiał wracać do Dublina do pracy. Ja jako bezrobotny, z dużą ilością wolnego czasu, ruszyłem na piechotę drogą asfaltową do Enniskerry, zaledwie 30 km dalej. Pogoda jak na Irlandię była niesamowita – około 30 stopni. Żar lał się z nieba. Szedłem w sandałach i asfalt kleił mi się do podeszw. Na szczęście udało mi się złapać dwukrotnie stopa na drodze (raz farmer „co się nie boi brać na stopa”, drugi raz kobieta „co się nademną zlitowała w ten upał”). Popołudniu dotarłem do Dublina.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.