Cytat wyjazdu: Życie jest piękne, życie jest śliczne
życie nastraja optymistycznie

(tak koszmarnie wył do księżyca zjazd PTTKowców w schronisku)

Zaczęło się od tego, że Tomek wraz z Łukaszem i Marysią chcieli gdzieś jechać na weekend, ale niespecjalnie wiedzieli gdzie. A ponieważ w piątek około południa nadal nie miałem co robić, to o 23 razem z Wojtkiem Paczosem dosiedliśmy się na Centralce do wesołego przedziału, w którym siedzenia były profilowane i przez to mega niewygodne.

O upiornej piątej rano wysiedliśmy w Opolu, gdzie czekaliśmy najpierw w mega zimnej hali dworca, a potem chyba z godzinę w osobówce podstawionej na peron, oczywiście nieogrzewanej, z wyłączonymi światłami. A potem kolejna przesiadka, w Nysie, już za dnia. Wysiedliśmy w Prudniku na taki mróz, że nawet z nosa nie kapało, bo gluty od razu zamarzały 🙂 W tymże Prudniku zwiedziliśmy przede wszystkim stację benzynową, a właściwie jej kibel.

Trasa była dość ambitna, około 30 GOT-ów czerwonym szlakiem, przy pół metra śniegu. Do Sanktuarium prowadzi piękna droga (fakt, obok oczyszczalni ścieków), ale już potem zacząłem dziękować, że jest taki mróz, bo moje popękane buty nie miały jak przemoknąć, a przemokłby na 100% jak znam ich stan 🙂

Z godnych zauważenia miejsc na trasie warto wspomnieć: fantastycznie białe pole, przez które długo się przedzieraliśmy oraz most kolejowy na wysokości około 30 metrów nad potokiem. A potem zaczęło się podejście na Kopę…

Niby tylko pagórek, ale 500 metrów w pionie ma, dodać do tego nasze przemarznięcie, fatalny śnieg, w który co krok się zapadaliśmy, oraz nieprzespaną noc (lub w moim przypadku dwie). Na samej górze pchaliśmy się już przez całkiem spore zaspy, miejscami do metra.

Zdążyliśmy na ostatni widok z Biskupiej Kopy, ale długo nie pomarudziliśmy na szczycie, tylko czym prędzej pognaliśmy do schroniska.

Wojtek rzucił uwagę, że skoro jest tam spotkanie PTTKowców, to może znajdą się jakieś ładne PTTKówki, które zrobią nam masaż steranych pleców. Wchodzimy do schroniska… Co jest? Co to, za przeproszeniem, banda staruchów? Tak, tak. Zjazd PTTKowców sponsorował Geriavit Pharmaton 😉














Następnego dnia wyszliśmy ze schroniska o 7:00, prosto w mocną śnieżycę i sporą warstwę świeżego puchu. Dlatego też zejście z Kopy do Jarnółtówka przypominał raczej zsuwanie się wraz ze śniegiem, co stanowiło niesamowitą frajdę, a Łukasz wyrżnął raz nawet spektakularnie w glebę, tzn. hałdę śniegu, co zostało uwiecznione na zdjęciu.

Z Jarnołtówka przedrałowaliśmy do głównej drogi Złote Góry – Głuchołazy, i dalej nią do centrum. Strasznie wiało, śniegu też dużo, nie poznawałem miejsc, w których byłem rok wcześniej, również w zimie, ale kiedy było kilkanaście stopni powyżej zera.

W Głuchołazach pierwsze kroki oczywiście do piekarni, gdzie każdy za kilka złotych kupił fantastycznie wypieki (ja chcę to ciastko francuskie z nadzieniem serowo-cynamonowym za 80 gr!!!) Potem przez cały dzień, kiedy każdy zaczynał jeść swojego ptysia, był systematycznie uświniony na twarzy. No w każdym razie przetelepaliśmy się autobusem do Nysy, w którym nalawszy sobie herbaty do kubka (profilaktycznie tylko połowę, żeby się nie rozlało), rozlałem prawie wszystko na podłogę, tak straszliwie trzęsło na tylnej osi 🙂

W Nysie mieliśmy półtorej godziny, zobaczyliśmy więc tylko niesamowitą katedrę oraz gablotę reklamową „Foto Duda” (nawiasem mówiąc Jacek twierdzi, że to nie rodzina).

Wspomnienie z Opola: zjadłem jednego z gorszych kebabów w życiu. Wspomnienie z pociągu: Prezes prosił, żeby nie pisać, a więc (ocenzurowano). W każdym razie graliśmy w bullshita oraz jakimś cudem nikt się do nas nie dosiadł (metoda na udawanie bydła). Resztę przemilczę 🙂









Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.